„Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia” jest pierwszym filmem, który pamiętam, że oglądałem. Miałem około siedmiu lat i wywarł na mnie ogromne wrażenie, tak silne, że nie mogę go zmazać do dziś dnia. Zakochałem się w tym filmie od razu, choć niewiele z niego rozumiałem. Pamiętam też oglądanie zwiastuna do „Dwóch wież” w popołudniowym wydaniu Telexpressu w 2002 roku i fascynację spowodowaną zbliżającą się kolejną częścią. Najbardziej jednak pamiętam spacer zimą, jaki sobie urządziłem z moim ojcem po kinowym seansie „Powrotu króla” i mój zachwyt, łzy radości, szczęścia, smutku, nostalgię oraz wciąż przebiegające po mnie dreszcze (wcale nie z zimna). W paru słowach: trylogia „Władca Pierścieni” zawsze była przy mnie, jako moje ulubione filmy oraz takie, dzięki którym wyrobiłem sobie odniesienie w skali. Tak bardzo pokochałem przedstawiony świat Jacksona, że zacząłem przenosić swoją fascynację na podwórko, a koledzy zaczęli mnie nazywać „Gandalf”. Trylogia „Władca Pierścieni” to filmy mojego dzieciństwa, mojej młodości i bez wątpienia – mojego życia.
Nie traktuję siebie jako jedyną osobę, która padła łupem wspaniałego uroku tychże filmów. Wiem, że na świecie znajdują się dziesiątki, setki, miliony i dziesiątki milionów fanów tego widowiska. Choć nie mogę powiedzieć, że należę do ultra-fanów to przyznam, że zbierałem znaczki, karty, figurki, gry, muzykę, filmy, próbowałem zbudować miasto Minas Tirith, skonstruowałem łuk Legolasa oraz miałem ogromny kinowy plakat „Dwóch wież” ze Stanów Zjednoczonych (2m x 1m; wciąż go mam). Na potrzeby tego tekstu chciałbym zapomnieć na chwilę o trylogii „Hobbit”, której pierwsza część weszła do kin, aż, trzy lata temu – chcę się skupić na Drużynie Pierścienia i ich przygodom w Śródziemiu tylko i wyłącznie.
Czarodziej nigdy się nie spóźnia, Frodo Bagginsie. Ani też jest za wcześnie. Przybywa dokładnie wtedy, kiedy tego chce. – Gandalf Szary*
Cały „szał” rozpoczął się zimą 2001 roku, kiedy w kinach premierę miała pierwsza część: „Drużyna Pierścienia”. Na początek też, chciałbym napisać parę słów o wydarzeniach, które mają w niej miejsce. Rozpoczyna się w krainie Shire, idyllicznym miejscu, w którym lokalni mieszkańcy, zwani Hobbitami, prowadzą swój codzienny żywot. W Hobbitonie, w norze Bag End mieszka Bilbo Baggins (Ian Holm) wraz ze swoim siostrzeńcem Frodo (Elijah Wood). Podczas imprezy upamiętniającej 111 urodziny Bilba na jaw wychodzi skrywany przez starego Hobbita sekret. Okazuje się, że przez znaczną część swojego życia był w posiadaniu pierścienia mocy, który pozwala mu na stanie się niewidzialnym. Gandalf (Ian McKellen), który przyjechał na urodziny swojego przyjaciela z dalekich krain, przeczuwał, że tajemnica pierścienia sięga głębiej. Po tygodniach poszukiwań dokopał się wreszcie do informacji, że ów pierścień może być tym samym skarbem, którego wieki temu wykuł mroczny Sauron, w otchłani Orodruiny, Góry Przeznaczenia, w celu przejęcia władzy nad Śródziemiem i w końcu całą Ardą. Gandalf zmuszony jest przetransportować pierścień do jedynego bezpiecznego miejsca jakie zna: Rivendell, domu Elfów, gdzie mają się rozstrzygnąć losy pierścienia i całego Śródziemia.
Wiele elementów w adaptacji powieści Johna Ronalda Reuela Tolkiena mogło wpaść widzom w oko. Przede wszystkim, fantastyczne wydarzenia są przedstawione w wersji Petera Jacksona w sposób realistyczny, szczegółowy, pozwalający widzowi wejść do Śródziemia głównymi drzwiami, jakimi jest kinowy ekran i już nigdy stamtąd nie powrócić. Cała filmowa trylogia jest niesamowitym przedsięwzięciem, które oszołomiło każdego, który na nie spojrzał – bogaty w mitologię świat, piękne miasta Elfów, Hobbitów oraz Ludzi, potwory wyglądające przeraźliwie, a wciąż realistycznie, jakby istniały w rzeczywistości. To tylko parę przykładów z magii „Władcy Pierścieni” i jego rozmachu. Teraz chciałbym się przyjrzeć każdemu z tych aspektów, które pomimo rozdmuchania do niesamowitych rozmiarów, prócz zrobienia na nas wrażenia, zachowały również najwyższą filmową jakość.
Świat się zmienił. Czuję to w wodzie. Czuję to w ziemi. Wyczuwam to w powietrzu. – Galadriela
Mnogość elementów nadaje się przeze mnie do wymienienia i opisania, albowiem „Władca Pierścieni” jest tak obszerny, jak jego książkowy pierwowzór. Prócz części artystycznej, która jako pierwsza rzuca się w oczy (scenografia, kostiumy, muzyka), tak również część techniczna (zdjęcia, montaż, efekty specjalne, dźwięk) i sfera reżyserii oraz scenariusza powoduje u nas pianie z zachwytu.
Jak więc wygląda ta strona artystyczna? Grant Major wraz z Peterem Jacksonem na ziemski odpowiednik Śródziemia wybrali rodzimą Nową Zelandię, kraj znajdujący się na samym krańcu świata, mimo to, był to strzał w dziesiątkę – mówiąc krótko. To kraj wyspiarski, zewsząd otoczony wodą, aczkolwiek na lądzie wygląda zupełnie inaczej. Nieprzebrane połaci wzgórz, gór, jezior oraz równin – wszystkie znane człowiekowi elementy krajobrazu zostały we „Władcy Pierścieni” wykorzystane przez Majora i jego współpracowników. Od wzgórza, na którym znajduje się Bag End, gór Caradhras, przez rzekę Anduinę, po równinę Pellenoru. Powiedzieć, że Nowa Zelandia zapiera dech w piersiach, to jak nic nie powiedzieć. To oszałamiający widok, który na zawsze pozostaje w pamięci. Dzisiejszy sukces turystyczny tego kraju opiera się w głównej mierze na reklamie, jaką była produkcja trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbit”. Na prawdziwe pochwały zasługują również dwaj panowie odpowiedzialni za wystrój wnętrz i dekoracje. Mało kto wyobrażał sobie przytulne mieszkanie w norze dopóty, dopóki nie zobaczyli go w wykonaniu Alana Lee oraz Dana Hennah. Na ogólny poziom wizualny zapracowali również Ngila Dickson oraz Richard Taylor poprzez stworzone przez nich kostiumy. Noszone przez odpowiednio ucharakteryzowanych aktorów nie odzwierciedlały one krystalicznie czystego projektu, jak jest to zaprezentowane przykładowo w baśniach Disneya („Królewna Śnieżka”, „Kopciuszek”). Były one bardziej poplamione, znoszone, wyglądały na prane wielokrotnie, głównie przez ogólną mediewalną atmosferę dzieła Tolkiena. Dzięki pracy tych ludzi, między innymi, trylogia „Władca Pierścieni” stała się synonimem epickości.
W końcu przechodzę do muzyki Howarda Shore’a, bez której teraz nie wyobrażamy sobie Środziemia. Myśląc Shire, od razu przypominam sobie utwór „Concerning Hobbits”, myśląc o Morii słyszę potężne „The Bridge of Khazad-Dûm”, a każdy nostalgiczny moment okraszony jest muzyką tak wspaniałą, że na oczy cisną się łzy, jak jest to w przypadku końcowego utworu „Drużyny Pierścienia” pod tytułem „The Breaking of the Fellowship”. Co ciekawe, Howard Shore nie był pierwszym wyborem do skomponowania muzyki. Wpierw rolę oferowano Jamesowi Hornerowi, lecz ten odmówił na rzecz „Pięknego umysłu”. Decyzja o zaangażowaniu Shore’a spotkała się ze sceptyzmem, albowiem kanadyjski kompozytor w swej karierze skupiał się głównie na thrillerach, a z fantasy miał bardzo mało styczności. Uprzedzenia, jak wszyscy wiemy, okazały się niesłuszne, a muzyka stała się wizytówką filmu oraz jest słuchana po dziś dzień. Dla mnie ścieżka dźwiękowa do „Władcy Pierścieni”, podobnie jak sam film, stała się wyznacznikiem jakości muzyki w filmie: pełna detali, wprawiająca w dreszcze i wzruszająca.
To była zatem kwestia epickości strony wizualnej filmów. Faktem jest również to, że nie zmienia się ona z filmu na film. Niektóre wielkie produkcje były stworzone w większym odstępie czasu, co umożliwiło twórcom skorzystanie z nowocześniejszych technologii. Nie jest tak w przypadku „Władcy Pierścieni”, który kręcono za jednym zamachem, bez większych przerw na planie filmowym (podobnie stało się dziesięć lat później przy pracy nad trylogią „Hobbit”). Mimo tego, warto powiedzieć, że „Władca Pierścieni” wyprzedził konkurencję w kwestii technicznej o kolejne trzy lata, albowiem wszystkie części, rok po roku, otrzymały Oscara w kategorii „Najlepsze efekty specjalne”!
To jak w tych wielkich opowieściach, Panie Frodo. Tych, które są naprawdę ważne. Pełnych mroku i niebezpieczeństw. I czasami nie chciało się znać ich zakończenia, ponieważ czemu koniec miałby być szczęśliwy? W jaki sposób świat miałby wrócić do normalności, skoro wydarzyło się tyle zła? – Samwise Gamgee
Pojęcie „epicki” w stosunku do filmów jest pojęciem względnym. Istnieje wiele definicji tego zjawiska napisanych przez wielu teoretyków i ekspertów. Najbardziej przyjętą jest jednakże ta, mówiąca, że film epicki to taki, który jest ekranizacją ważnych wydarzeń, w sposób wyraźnie obszerny, pozwalający widzowi totalne zagłębienie się w obrazie. To również wprowadzenie do filmu wielu elementów, które ze zwykłej sceny tworzą obraz o wielu detalach oraz powiększają go do niebagatelnych rozmiarów. Potocznie o filmie epickim mówi się, że cokolwiek się w nim pojawi powinno być duże, bądź też rozciągnięte w czasie, jeśli mowa o scenie, czy ogólnie wydarzeniach. Przykładowo, za najlepsze filmy epickie uważa się „Lawrence’a z Arabii” oraz „Przeminęło z wiatrem”; obydwa filmy trwają blisko cztery godziny każdy, traktują również o ważnych dla danego miejsca wydarzeń (odpowiednio, rewolucję Arabów i wybuch wojny secesyjnej) oraz zastosowano w nich wielkie wizualne przedsięwzięcia (również odpowiednio, wspaniały panoramiczny obraz oraz tysiące statystów w scenie ukazującej ofiary bitwy). Tak, jak powiedziałem, istnieje wiele definicji. Roger Ebert, którego filmową biografię miałem już przyjemność recenzować, powiedział, że za film epicki uważa „Aguirre, gniew boży” Wernera Herzoga, który według niego wykazuje się epickością w opowieści.
Słowo „epicki” w ostatnich latach stało się synonimem wysokobudżetowych filmów klasy B. Oglądając „Lawrence’a z Arabii” zdajesz sobie sprawę, że określenie tego filmu epickim nie odnosi się do kosztów, czy złożonej realizacji, ale do rozmiaru poglądów i wizji. „Aguirre, gniew boży” nie kosztował tyle co „Pearl Harbor”, ale zalicza się do filmów epickich, a „Pearl Harbor” nie. – Roger Ebert
Jak się to odnosi do „Władcy Pierścieni”, którego każdy element jest roztrzęsiony do ogromnych rozmiarów? Nie ma żadnych wątpliwości, że ta trylogia jest epicka, gdyż wpisuje się w kryteria większości definicji: wysokobudżetowa, ze złożoną realizacją, o ważnych poglądach i wizjach.
Na przestrzeni dziejów pojawiło się jednak wiele filmów epickich, nawet parę lat przed „Władcą Pierścieni”. Zgodnie z definicją podaną przez Eberta do takich filmów możemy doliczyć: „Listę Schindlera”, „Braveheart – Waleczne Serce”, czy „Życie jest piękne”. Oczywiście możemy zauważyć, że wszystkie te filmy różnią się od siebie, a dodając do porównania „Władcę Pierścieni”, takie wrażenie jest jeszcze większe. Trylogia Jacksona opiera się przede wszystkim na pomyśle fantasy, co od razu rodzi w naszej głowie różne wizje nieistniejących światów, puszczamy wodze naszej wyobraźni i kreujemy własne budowle, stworzenia, faunę i florę. Peter Jackson wraz z zespołem dyrektorów artystycznych zrobili właśnie to. „Lista Schindlera”, „Życie jest piękne”, czy nawet „Braveheart” rozgrywają się głównie na małych przestrzeniach, bądź w obszarach zabudowanych, a „Władca Pierścieni” opiera się na efektach specjalnych oraz rozległych planach zdjęciowych, dzięki którym mogliśmy doświadczyć bezgraniczną przestrzeń i kolosalnych rozmiarów miasto Minas Tirith, wieżę Minas Morgul, czy posągi gondorskich władców na rzece Anduinie.
Co ciekawe, w literackim pierwowzorze Tolkien nie opisuje zbytnio rozmiarów miejsc, a jeśli już, to wedle jego słów, nie są tak wielkie, jak odwzorował je Jackson. Nie można mu mieć tego za złe, ponieważ film uzyskał zupełnie inną jakość. Wyobraźmy sobie, że „Władca Pierścieni” operowałby nie tylko małym budżetem, a też planem produkcyjnym. Minas Tirith byłoby wielkości zamku w Szkocji, Hobbiton wielkości małych kurhanów w Anglii, a kopalnie Morii wielkości polskiej jaskini Mroźnej. Wojska ograniczałyby się do setek żołnierzy, a kostiumy wyglądałyby na kupione w przydrożnym sklepie na okazję Halloween. Sądzę, że nasze podejście do trylogii byłoby teraz całkowicie inne i wątpie, by była to zmiana na lepsze. Dzięki zabiegom Jacksona „Władca Pierścieni” nie jest filmem klasy B, tylko A z wielkim plusem: A+. W końcu bohaterowie filmu niejednokrotnie wpadają w zachwyt, widząc obszerne sale królestwa Morii, posągi starożytnych władców, rozległe panoramy Ostatniego Przyjaznego Domu (czyt. Rivendell), czy olbrzymiego demona z przedwiecznego świata Balroga. Śródziemie to świat na wielką skalę, naszpikowany legendami, mitologią i taką ilością postaci, że z powodzeniem możnaby zapełnić karty większości naszych podręczników do historii.
Nie powiem nie płaczcie, albowiem nie wszystkie łzy są złe. – Gandalf
Będąc przy temacie opowieści, warto też wspomnieć o tym, jak sama historia została przekazana w sposób „epicki”. Dalej posługując się definicją Eberta, mówiącej, że historia przedstawiająca ważne idee oraz wizje nadaje się do zakwalifikowania filmu do gatunku epickiego, chcę udowodnić, że i w tym aspekcie „Władca Pierścieni” się zgadza. Gros filmów epickich to filmy, które przedstawiają trudną historię, która śledząc poczynania głównego/głównych bohaterów opisuje dane wydarzenia i utrwala ważne dla społeczeństwa wartości: miłość, odwaga, czy szeroko pojęte człowieczeństwo. Dzieje się tak w przypadku „Lawrence’a z Arabii” i odwadze T.E. Lawrence’a na tle rewolucji w Arabii; „Listy Schindlera” oraz wielkiego serca Oskara Schindlera w obliczu holokaustu; a nawet w „2001: Odysei kosmicznej”, gdzie poprzez postać HALa-9000 zaprezentowano, teraz wieloletnią, polemikę o przyszłość ludzkiej rasy w świetle rozwoju technologii. „Władcy Pierścieni” brakuje odniesienia do prawdziwych problemów dla naszego ziemskiego życia, nie mniej jednak przedstawia wszystkie te wartości w sposób zbliżony dla wyżej wymienionych produkcji. Za epicką ideę można uznać wątek Aragorna (Viggo Mortensen) i jego uporanie się z własną tożsamością: ze zwykłego strażnika w oddziale Dúnedainów do człowieka przyjmującego obowiązki wodza armii wolnych ludów Śródziemia. Również relacja na linii Faramir-Denethor-Boromir, gdzie Denethor (John Noble) faworyzuje jednego z synów, wykazującego się walecznością i patriotyzmem, a odrzuca mniej wyróżniającego się. To w końcu powoduje duże zmiany w losach Drużyny Pierścienia, kiedy ten drugi próbuje znaleźć w sobie siłę i powściągliwość, coś czego obu członkom jego rodziny brakowało. Także odwaga Samwise’a Gamgee (Sean Astin), wiernego kompana Frodo Bagginsa, dla którego bycie zmuszonym do podróży do Mordoru jest nie tyle próbą udowodnienia czegoś, a misją, za którą Sam jest gotowy umrzeć, by tylko zapewnić Frodowi bezpieczeństwo. Pogodzenie się z własnym przeznaczeniem, pozostanie wiernym własnym ideom oraz odwaga w obliczu beznadziejnej sytuacji. To jednakże przypadki znalezione u pojedynczych osób, a cała trylogia przez wszystkie trzy filmy prezentuje również własne idee, a najważniejszą z nich jest braterstwo i więź, jaka wytworzyła się między członkami Drużyny. To jest oczywiście tylko mały wycinek tego, ile podobnych przykładów jest przedstawione we „Władcy Pierścieni”. Peter Jackson zaprezentował nam całe mnóstwo bohaterów, podobnie jak Tolkien, których historie są długie, a motywacje i rozwój wewnętrzny zajmują dużo ekranowego czasu.
Przyjaciele. Nie musicie się kłaniać nikomu. – Aragorn
Z jakim skutkiem to wszystko się udało, zapewne wszyscy wiedzą i bez pomocy tego tekstu. Trylogia „Władca Pierścieni” zdominowała świat filmu na kolejne cztery lata. Została doceniona trzydziestoma nominacjami do Oscara, z czego zainkasowała siedemnaście (!). „Władca Pierścieni: Powrót króla” otrzymał jedenaście statuetek (wyrównując rekord innych, również epickich, produkcji: „Ben-Hur” i „Titanic”) nie tylko ze względu na to, że jest najlepszą częścią, ale również za całokształt trylogii. Okazała się ona kamieniem milowym w historii kinematografii, Peter Jackson wraz ze swoją ekipą wpisali się na listę legend kina. Wszystko dzięki trzem filmom, których produkcja zajęła trzy lata.
Ten epicki rozmach opowieści spowodował u młodych kinomanów chęć podróżowania po Śródziemiu, odkrywaniu jego sekretów i stworzenia jednej z największych grup fanowskich wokół danej produkcji w historii kina. Podobnie jak jej literacki pierwowzór ustanowił poprzeczkę wyżej dla innych powieści oraz stał się protoplastą każdego fantastycznego świata (trzy czwarte współczesnej literatury fantastycznej ma swoje korzenie w świecie stworzonym przez Tolkiena), tak filmowa trylogia stała się punktem odniesienia dla innych. Co jest godne uwagi to to, że Jackson zdołał utrzymać równy poziom rozrywki i jakości filmu przez równe dwanaście godzin trwania trylogii (licząc wersje rozszerzone), a nawet zwiększając je, kończąc „Powrotem króla”.
„Władca Pierścieni” to seria ponadczasowa, trylogia, która plasuje się na równi między innymi z „Ojcem chrzestnym”, „Gwiezdnymi wojnami”, dolarową trylogią Sergio Leone, a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest od nich lepsza, albowiem każda część jest równie wspaniała. Peter Jackson, podobnie jak J.R.R. Tolkien, stworzył arcydzieło i szansę dla wielu ludzi, by pokochali kino. Tak się stało ze mną i wciąż jestem pod działaniem uroku, jakie rzuciły na mnie te filmy, ale jest to taki urok, z którego nie chcę się otrząsnąć.
Cieszę się, że jesteś tu ze mną, Samwise’ie Gamgee. Tutaj, gdy wszystko się kończy. – Frodo
Kłaniam się królowi.
Autor: Maciej Cichosz
* Wszystkie cytaty zostały przetłumaczone przez autora.
_______________________________________________________________________________________________
ŹRÓDŁO:
materiały prasowe dystrybutora
Forum:
Nie znaleziono żadnych komentarzy.